Fashion Wednesday: Illusion

Cześć! Równy tydzień temu ruszyły we Francji letnie wyprzedaże. I wiecie co? Mój poziom zakupowego znużenia jeszcze nigdy nie był aż tak wysoki!

Zawsze mam bardzo jasno określoną listę życzeń. Nie muszę jej nawet modyfikować, bo raz na pół roku (czyli podczas wyprzedaży letnich i zimowych) szukam tych samych rzeczy: martensów, creepersów (koniecznie Underground), skórzanej kurtki i sandałów. Ponieważ sandały znalazłam jeszcze zimą, skupiłam się na reszcie listy. I wyszukałam jedno wielkie, trzyliterowe N-I-C. Martensów i creepersów ani śladu, a kurtka jedna - w rozmiarze L i kolorze zielonej żabki. Takiej, wiecie… żarówiastej. Postanowiłam więc zorganizować domowe łowy!

NAJLEPSZE KĄSKI CZEKAJĄ W TWOJEJ WŁASNEJ SZAFIE


Co udało mi się znaleźć? Masę skarbów! Dwa z nich widzicie w dzisiejszym poście :-) Psychodeliczną koszulkę upolowałam w lumpeksie w marcu zeszłego roku. Za złotówkę, oczywiście. Miałam ją na sobie kilka razy, ale jest dość krótka i często nie wiedziałam jak ją zestawić. Okazało się, że tworzy duet idealny z drugim znaleziskiem: fioletową sukienką! Oj, ta sukienka pamięta dwunastoletnią (!) Modenferkę i wciąż dzielnie się trzyma :-) Na zdjęciach jakieś chochliki rzuciły kilka odbić światła i przez to może się wydawać, że jej kolor jest niejednolity, ale w rzeczywistości wygląda idealnie. Jest bardzo wygodna, tylko gniecie się w trzy sekundy po uprasowaniu. Taki urok bawełny :-) Ach, jeszcze kot! Broszka z pchlego targu. Kolejny stary-nowy element :-) Przy takich perełkach wyprzedaże mogą się udławić swoimi żabkowozielonymi kurtkami!

Powiedzcie, jakie skarby odkryliście ostatnio w Waszych szafach? Czy może tylko ja jestem takim chomikiem, który poupycha ciuchy i o nich zapomni? :-) Ślę buziaki!

James Bond 007: L’exposition

Cześć! Pamiętacie, jak w zeszłym tygodniu wspominałam Wam o pewnej wystawie? Dzisiaj zabieram Was ze sobą do paryskiej Grande Halle de la Villette na "James Bond 007: L'exposition"!

Nie wiem jak Wy, ale ja mam ogromny sentyment do filmów o Bondzie :-) A ponieważ Olivier jest bondomaniakiem, nie było mowy o przegapieniu tej wystawy! Muszę przyznać, że myślałam, że obejrzymy kilka gadżetów i kostiumów, ot, godzinka zwiedzania i do domu. Okazało się jednak, że wystawa jest przeogromna! I każdy może znaleźć na niej coś ciekawego :-)

Fashion Wednesday: Kiss kiss

Hej! Dzisiaj mam dla Was zdjęcia, które może nie są najświeższe, ale uwieczniony na nich zestaw idealnie nadałby się na obecną pogodę. Fotki były zrobione na szybko przed wystawą, o której niedługo Wam napiszę. Ale teraz siedzę cicho, bo mam alergię na spojlery!

Nie ma co gadać o samym zestawie. Wygląda jak zbiór przypadkowo wymieszanych ciuchów i nic w tym dziwnego, bo tak właśnie było ;-) Natomiast mam zamiar rozgadać się o buziakowej torbie. Kupiłam ją w zeszłym roku i jakoś nigdy wcześniej nie załapała się na zdjęcia…


NADRUKOWANE BUZIAKI, UKRYTY ZABÓJCA


Zacznijmy od tego, że buziakowa torba nie jest zwykłą torbą, tylko moim samolotowym bagażem podręcznym. Kupiłam ją dlatego, że jest przeogromna (choć na zdjęciach tego za bardzo nie widać) i można wpakować do niej tyle samo, co do podręcznej walizki, z tym wyjątkiem, że jest miękka, więc można ją bez problemu upchnąć w tych paskudnych, lotniskowych, metalowych ramkach do sprawdzania wymiarów. I udawać, że żaden limit nie został przekroczony :-) 

Poza czasem wyjazdowo-lotniskowym towarzyszy mi tylko podczas pikników i im podobnych wydarzeń. Na przykład w dniu, w którym robiliśmy fotki, które widzicie w dzisiejszym wpisie, miałam w niej (oprócz tradycyjnego portfela, telefonu, kluczy, żelu antybakteryjnego do rąk i gazu pieprzowego): piknikowe żarełko dla dwóch osób, parasolkę, dodatkowy sweter (w razie W) i sporą butelkę wody mineralnej. I musiałam wszystko wygrzebywać z dna, tyle jeszcze zostało wolnego miejsca.

Dlaczego jednak nie noszę jej częściej? Dlatego, że za słodkimi buziakami kryje się perfidny morderca, który czai się na moje życie! Zaczęło się bardzo niewinnie. Spadłam ze schodów. Raz, a potem drugi. I trzeci. A potem przestałam liczyć upadki ;-) Wiecie, że jestem łajzą, która potrafi przewrócić się na prostej drodze, ale bez przesady!  I przy kolejnym stłuczeniu pupencji zorientowałam się, że winna wszystkiemu jest - tak, tak! - moja torba. Nawet jeśli jest prawie pusta, wystarczy, że przekręci się do przodu i… nie widzę stóp. I schodów. I lecęęę…

Morał z tej historii jest taki, że jeśli wydaje się Wam, że nie istnieje coś takiego jak "za duża torba" to oznacza, że jeszcze na taką nie trafiliście :-) W ogóle, powiedzcie, jakie torby najczęściej nosicie? Małe, średnie, ogromniaste? Bo ja chyba tylko bardzo małe, albo bardzo duże, szaleję ze skrajnościami :-) Buziaki i uściski!

Cousu Main: les livres

Cześć! Przychodzę dzisiaj do Was z krótką recenzją dwóch książek o szyciu, które jakiś czas temu wzbogaciły moją kolekcję :-)

To książki wydane po pierwszej edycji konkursu Cousu Main, programu, o którym już Wam opowiadałam. Co prawda obie są po francusku, ale pomyślałam, że warto o nich napisać.

Baby Modenfer!

Cześć dzieciaki! Dzisiaj nie ma smutków, nie ma zmartwień, jest tylko świętowanie i bezczelne objadanie się słodyczami :-)

Z okazji Dnia Dziecka wyszperałam dla Was archiwalną fotkę z małą Modenferką! Uwielbiam to zdjęcie. Jest dowodem na to, że pozowanie mam we krwi! (oraz na to, że od małego plączą mi się nóżki na zdjęciach)

Przy okazji przygotowałam dla Was małą analizę modenferowego baby-style :-)